Obudziłam
się z myślą, że w żadnym, ale to w żadnym wypadku nie powinnam była tego robić.
Niemal czułam jak moja głowa zaczyna pulsować przejmującym bólem, w gardle
zaczyna pojawiać się jedyna w swoim rodzaju suchość, a żołądek zaczyna żyć
swoim własnym życiem. Kac gigant, nic dodać, nic ująć.
To jest
chyba główny powód, dla którego tak bardzo później żałuje każdej imprezy suto
zakrapianej alkoholem. Nie jestem jakaś beznadziejna w piciu w stylu osób,
które wezmą 3 łyki piwa i w głowie pojawia się helikopter, ale niestety
następnego dnia prawie zawsze jestem bez życia, usiłując wszelkimi sposobami
doprowadzić się do porządku i stanu, w którym mogłabym się pokazać światu. Tym
razem również nie mogło być inaczej.
Westchnęłam
cicho poszukując w sobie chociaż grama energii, która zmusiłaby moje ciało do
podniesienia się z wygodnego, bezpiecznego i cieplutkiego łóżeczka i ogarnięcia
się. Zdecydowanie mogłabym dzisiaj spędzić w nim cały dzień i ani trochę by mi
to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, zrobiłabym to bez mrugnięcia okiem i
bez nawet słówka sprzeciwu. Zapewne właśnie tak by się stało, że przykryłabym
się szczelnie kołdrą i udawała, że ten dzień został wykreślony z kalendarza,
gdyby łóżko lekko się nie ugięło i zaskrzypiało, a ktoś leżący obok mnie nie
przewrócił się na drugi bok. Dosłownie z prędkością światła i dźwięku razem
wziętych moje oczy otworzyły się na całą szerokość.
Ze
strachem spojrzałam najpierw pod kołdrę. Z ulgą przyjęłam fakt, że jestem
ubrana, chociaż niewątpliwie to nie była moja koszulka. Zbyt długa, z jakimś
kolorowym nadrukiem i bliżej nieokreślonym napisem w języku bodajże angielskim.
Zresztą, czyjakolwiek by ona nie była, jakkolwiek by nie wyglądała i nawet
jeśli napis pochodziłby z alfabetu Morse'a, dzięki Bogu, że miałam ją ubraną.
Dopiero potem zdecydowałam się spojrzeć w bok. I, oczywiście, o mało co nie
dostałam zawału.
-BATCHELOR!
- wydarłam się chyba najgłośniej jak tylko się dało. Chłopak najwyraźniej się
przestraszył, bo momentalnie zerwał się z łóżka, co zakończyło się tym, że
zaplątał się w prześcieradło i runął na podłogę z hukiem, głośno przy tym
jęcząc. Przyciągnęłam do siebie maksymalnie kołdrę, siadając na samym brzegu,
jak najdalej od niego. - Co ty do chuja ciężkiego robisz w moim łóżku?!
-Pozwól
sobie zauważyć, skarbie, że to nie jest twoje łóżko. - mruknął tylko, wstając z
podłogi i od razu kładąc się jakby nigdy nic z powrotem.
-Chyba
sobie żartujesz! Wstawaj! - szarpnęłam go za ramię, ale jeśli spodziewałam się
jakiejś ożywionej reakcji, to nie mogłam liczyć na zbyt wiele. - Co my tutaj
robimy? Gdzie ja w ogóle jestem?! - rozejrzałam się nerwowo po pokoju.
Śnieżnobiałe ściany, kilka szafek, jakiś stolik, telewizor, jakieś krzesła. No
i łóżko. A raczej dwa łóżka. Te, które zajmowaliśmy my, oraz drugie, na którym
również ktoś niewątpliwie spał sądząc po tym jak bardzo pognieciona jest
pościel. Na wprost nas były jakieś drzwi, zza których dobiegał przytłumiony
hałas.
-Lena daj
żyć. Jest Bóg wie która godzina, boli mnie głowa, a na dodatek mam dzisiaj
mecz. Nie męcz mnie. - jęknął w poduszkę.
-Batch,
nie drażnij mnie! - nadal nie spuszczałam z tonu. To najwyraźniej musiało
zaalarmować osobę znajdującą się za drzwiami bo te dosłownie kilka sekund
później się otworzyły i stanął w nich w pełni ubrany i ogarnięty Tai Woffinden.
-Dzień
dobry słońce! - posłał mi promienny uśmiech. - Wyspałaś się?
-Boże Tai
powiedz, że nie zrobiliśmy nic głupiego. - z mojej twarzy łatwo dało się
wyczytać przerażenie. Dlaczego ja nie pamiętam nic z poprzedniego wieczora?
-To
zależy co określa twoja definicja 'głupoty'. - rozsiadł się wygodnie na
krześle, sprawdzając na wyświetlaczu swojego telefonu, który leżał na stoliku
przy krześle, godzinę.
-Założę
się, że budzenie ludzi w środku nocy się do niej nie zalicza. - mruknął nadal
leżący na brzuchu z twarzą w poduszce Troy. Woffie parsknął śmiechem.
-Możecie
chociaż przez chwilę być poważni?! - burknęłam czując, że wszystko zaczyna się
we mnie gotować. - Co ja tutaj robię? Co to jest w ogóle za miejsce? Jak się
tutaj znaleźliśmy? I gdzie do cholery jest Karolina?! - miałam jeszcze bardzo
dużo pytań, w sumie nawet dobrze nie zdążyłam się z nimi rozkręcić, ale nie
dane było mi ich wszystkich zadać.
-Powooooli.
Zwolnij tempo. - Tai starał się zachować powagę. Wystawił przed siebie ręce,
chcąc mnie uspokoić.
-I z
łaski swojej pół tonu ciszej. Z góry dziękuję. - dorzucił Batch. Rzuciłam mu
pełne poirytowania spojrzenie, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Pff.
Przeniosłam swój wzrok na Woffindena oczekując wyjaśnień.
-Po
pierwsze jesteśmy w hotelu. W moim pokoju, jeśli mam być dokładny. - zaczął. -
Wczoraj na imprezie ładnie zabalowaliście, na dodatek zgubiłem gdzieś w tłumie
twoją kuzynkę. Byłaś nieźle narąbana, a ja nie wiedziałem gdzie ona mieszka,
więc zabrałem cię tutaj. - powoli wszystko zaczynało się robić odrobinę
jaśniejsze. Przynajmniej wiem już skąd mam taką lukę w pamięci. Pieprzony
alkohol. Gdyby Darcy to widział.... Na samą myśl o Australijczyku przełknęłam
głośno ślinę...
-A
dlaczego mam na sobie czyjąś koszulkę? - zadałam kolejne nurtujące mnie
pytanie.
-To
koszulka Troya. - odpowiedział mi. Australijczyk słysząc swoje imię podniósł
lekko głowę, patrząc na mnie niemrawym wzrokiem.
-Do
twarzy ci w niej. - stwierdził, po czym jego głowa znowu opadła ciężko na
poduszkę. - Ałaa. - jęknął. Ja tymczasem znowu spojrzałam z niecierpliwością na
Brytyjczyka.
-Jak
wracaliśmy z tego klubu to oboje się uparliście, żeby kupić sobie piwo na
drogę. Wzięliście jedno, bo jak to cudownie stwierdziliście: 'dzielenie się
jest takie fajne'. - przewalił oczami. - Wszystko byłoby dobrze, gdyby ten
dekiel cię tym piwem nie oblał. - wskazał palcem na Troya.
-Sierota.
- burknęłam w stronę leżącego koło mnie chłopaka.
-Do
usług. - mruknął.
-Wróciliśmy
do hotelu, wy w mega szampańskich nastrojach więc zaproponowałem ci, żebyś się
przebrała. Chciałem ci dać jakąś swoją koszulkę, ale wy się uparliście, że
skoro to on cię oblał, to on musi odpokutować. Wywaliłaś z jego torby wszystkie
rzeczy... - kiwnął ręką w kierunku podłogi obok stolika. Rzeczywiście, wszystko
leżało gdzie popadnie, bez ładu i składu. - Wybrałaś sobie jakąś koszulkę,
przebrałaś się no i padłaś jak ważka. A on razem z tobą.
-A nie
mógł paść na podłodze? - jęknęłam. Naprawdę miałam nadzieję, że do niczego
innego nie doszło poza tym co powiedział mi Tai. W głowie miałam kompletną
pustkę i nie byłam w stanie określić, czy nie przegięłam z czymś więcej, poza
ilością alkoholu wlanego w mój organizm.
-No
wiesz, sama mu to zaproponowałaś. - chłopak wzruszył ramionami. - Zresztą po
tym co widziałem w klubie raczej niczego innego bym się nie spodziewał. -
dodał, a ja poczułam, jak moje serce przyspiesza. Właśnie tego się bałam.
-Co.. Co
widziałeś w klubie? - zapytałam sama nie wiedząc czy chcę znać odpowiedź.
-Powiem
tak. Bardzo dobrze wam się wspólnie bawiło. - miałam ochotę głośno jęknąć i
walnąć się w łeb.
-I to
wszystko? - niemal zaciskałam kciuki żeby to naprawdę było wszystko. Tai tylko
westchnął głośno.
-Całowaliście
się. - powiedział w końcu, a ja aż otworzyłam ze zdziwienia usta. Nawet Troy w
końcu powrócił do życia, ponownie podnosząc głowę z miękkiej poduszki i teraz
wpatrywał się w przyjaciela zapewne podobnym do mojego wzrokiem.
-Powiedz,
że się przesłyszałem. - zamrugał parokrotnie oczami. Tai pokiwał przecząco
głową. - Jestem martwy. - tym razem to ja spojrzałam na niego ze zdziwieniem. -
Darcy mnie własnoręcznie zabije.
Po raz
kolejny coś nieprzyjemnego przewaliło mi się w żołądku. Przecież jak on się o
tym dowie... Jak ja mogłam być aż tak głupia? Głupia, głupia, głupia!
-Dlaczego
ma cię zabić? - Woffie wzruszył ramionami. - Lena jest wolna, może robić co
chce. - widząc mój wzrok szybko dodał: - No nie patrz tak na mnie. Taka jest
prawda. To co robisz, albo czego nie robisz ze swoim życiem nie jest już
zależne od Warda. Postanowiłaś spróbować żyć bez niego więc nie bluzgaj teraz
na samą siebie. - on naprawdę zna się na rzeczy skoro doskonale odgadł stan, w
jakim się obecnie znajduje. - A ty nie jęcz. Nic się przecież takiego
strasznego nie stało. Bynajmniej mam taką nadzieję.
-Co przez
to myślisz?
-W
skrócie mówiąc tańczyliście razem do jakiejś piosenki. Zresztą, większość
imprezy spędziliście tańcząc razem. Większość ludzi łatwo odgadła kim jest
Troy, ale potem ze dwie dziewczyny, najwyraźniej uzależnione od internetu i
portali społecznościowych, skapnęły się kim jesteś ty. No i zrobiło się mniej
ciekawie. Udało mi się was stamtąd wyciągnąć, zanim narobili wam jakiś milion
zdjęć. Możecie mnie za to wielbić po wsze czasy i nazwać wasze pierwsze dziecko
moim imieniem. - palnął. Mimowolnie parsknęłam śmiechem, a Troy zaraz za mną.
-Kurde, w
sumie powinnam walnąć cię teraz w łeb za tę akcję, ale tego nie zrobię. -
zwróciłam się do Batchelora. - Bo muszę przyznać, że nawet dobrze się musiałam
bawić skoro zgodziłam się tutaj z wami wrócić.
-Mówiłem
ci mała, że jesteśmy zajebiści. - Troy uśmiechnął się najszerzej jak tylko
mógł. - Od teraz pamiętaj, że trzeba słuchać tego co mówię. - dodał. Parsknęłam
śmiechem, waląc go w żartach w ramię.
-Masz z
garem. - skwitowałam. - Swoją drogą, która jest godzina? - ponownie zwróciłam
się do Anglika widząc, że w pokoju na żadnej ze ścian nie ma zegara.
-Chwilę
po jedenastej. - odpowiedział mi Tai.
-Cholera,
czas się zbierać. - jęknął Australijczyk. - A mi tutaj tak dooooooobrze. -
dodał płaczliwym głosem.
-Kurde, a
ja miałam dać znać Adrianowi. - przypomniałam sobie i gdyby nie fakt, że głowa
z bólu za moment mi odpadnie, to walnęłabym się porządnie dłonią w czoło. - Jak
nic pewnie schodzi już powoli na zawał. - rozejrzałam się po pokoju usiłując
zlokalizować swoją torebkę, w której zresztą znajdował się też telefon. Tai jak
zwykle zorientował się o co mi chodzi.
-Nie
rozglądaj się, twoją torebkę wzięła twoja kuzynka. Podobnie jak twoją kurtkę z
szatni. - wyjaśnił. - Dzwoniłem na twój telefon jak już usnęliście, ona
odebrała i powiedziałem jej gdzie jesteś żeby się nie martwiła. - w tym
momencie się zaśmiał. Spojrzeliśmy na niego z uniesionymi brwiami. -
Przypomniało mi się, jak przez kilka minut musiałem jej tłumaczyć, że sobie z
niej nie żartuję i ja to na prawdę jestem ja. - tym razem śmialiśmy się już
wszyscy. - A co do Adriana, to rzeczywiście usiłował się z tobą skontaktować,
bo Karolina mówiła, że telefon masz zawalony wiadomościami od niego.
-Jak nic
będzie ochrzan, że nie dawałam znaku życia. - westchnęłam głośno. I tak cud, że
nie zjawił się w trzy sekundy w Gnieźnie i nie urządził rewolucji, w której
pierwszą ofiarą byłabym oczywiście ja. To jest Adrian, po nim się można
spodziewać absolutnie wszystkiego.
-Ten to
ma wczyty, bez kitu. - Woffie przewalił oczami, najwyraźniej będąc takiego
samego zdania co ja, jeśli chodzi o Miedziaka. - Gdyby tylko mógł to
przymocowałby ci do nogi GPSa żeby mógł wiedzieć gdzie jesteś, co robisz i z
kim. Jesteś pewna, że on nie jest twoją matką? - całą trójką zaczęliśmy się śmiać
jeszcze głośniej.
Muszę
przyznać, że ten dzień zdecydowanie zaczął się od mocnego uderzenia.
I w
żadnym wypadku nie mogę powiedzieć, że jest to złe uderzenie.
Oby tylko
nie wynikły z tego jakieś większe problemy.
Oby, oby,
oby!
*******
To się porobiło ;d
Albo może dopiero się porobi?
Kto to wie, kto to wie :D
x
PS: tak Działowa, to dla Ciebie :D
PS2: do końca zostało: 2 notki+epilog :)
https://twitter.com/nikax92